Posty

#028

" Uważaj dziś na siebie. Zbliżają się kolejne kłopoty " Zerknąłem przelotnie na ekran telefonu, który zaświecił nagle w mojej dłoni, rozpraszając delikatnie spowijający całą salę mrok. Al, której do tej pory buzia nie zamykała się choćby na moment, zamilkła nagle, poważniejąc i wlepiając we mnie pełne przejęcia spojrzenie. Nie dziwiło mnie już to, że dla nas obojga głupie powiadomienie mogło oznaczać tak wiele złego, choć nawet nie zdążyliśmy na nie dobrze spojrzeć. Po tak wielu latach skradania się, uciekania i ciągłych niepewności o kolejny dzień nie było to dla mnie nowością, a czyś zupełnie normalnym, codziennym. Czasami myśląc o tym zastanawiam się, czy nie powinno mnie to w jakikolwiek sposób przerażać i skłaniać do głębszych refleksji. Czy nie powinna przerażać mnie myśl, jak bardzo moje życie jest popieprzone i jak bardzo pozostanie takie już do końca. Z drugiej strony jak bardzo nie zastanawiam się nad tym, co będzie, gdy znam już cel i pociągam za spust, tak bardz

#027

Musiałam się obudzić, teraz. Słyszę go, czuję, jest tu. Walczyłam z całych sił by otworzyć oczy, wygrałam. -L..Luc...-wysapałam cicho, jednak na tyle głośno by zatrzymał się w połowie otwierania drzwi i odwrócił w moją stronę. Zamknął drzwi i podbiegł do łóżka. -Głupia kłamczucha... -przysunął krzesło i usiadł obok. -Mogłaś zginąć...nadal możesz... -D..dla was..wsz...wszystko...dl..dla..cie...bie...- mógł mnie nienawidzić za kłamstwa, ale nie żałuję. Pierwszy raz czułam coś takiego, ten demon ciągnący się za mną jak cień przez tyle lat rozkochał mnie w sobie i nie mogłam z tym walczyć. - w..wy..bacz... Spuścił głowę, wiedziałam, że mocno zaciska zęby. -...Nie wybaczę ci jeśli umrzesz... -ścisnął moją dłoń. -Rób co chcesz...tylko nie umieraj... Chciałam coś powiedzieć, ale chłopak mocniej ścisnął moją rękę i odezwał się szybciej. -Ledwo mówisz...więc tego nie rób. -zmrużył oczy i wstał. Słyszałam, że alarm ustał. -P..przyj..dziesz?.. -Przyjdę... -na chwilę zdjął maskę i złożył

#026

- Shail, uspokój się. - Ricko westchnął ciężko, wyraźnie zmęczony moim zachowaniem, unosząc wzrok znad ekranu telefonu. - I usiądź wreszcie na dupie, bo mnie irytujesz i przez ciebie nie mogę dokończyć gry. W pierwszej chwili nijak zareagowałem na słowa szatyna, gdyż dalej próbowałem wyryć pokaźną ścieżkę w czerwonym, starym dywanie, chodząc w kółko i zadręczając się myślami kotłującymi w mojej głowie. Za cholerę nie mogłem skupić się na niczym, a każda kolejna próba kończyła się klęską ledwie po minucie. Na domiar złego nawet najmniejsza, błaha rzecz potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi, choć myślałem, że udało mi się nad tym przynajmniej w większym stopniu zapanować. A wszystko to działo się od czasu, gdy zostawiłem Alex pod drzwiami szpitala. Wiedziałem jedynie tyle, że żyje i jest lepiej, lecz z drugiej strony trafiał mnie jasny szlag, kiedy nie mogłem nic innego zrobić tylko siedzieć i patrzeć. Chociaż... - Shail? Nie ma mowy, znam ten wyraz twarzy - Ricko wstał, krzyżując

#025

Skrzywiłam się i mocniej zacisnęłam powieki. Biel bijąca od wszystkiego wokół była aż bolesna. Smród gumowych rękawiczek i środków do dezynfekcji przyprawiał mnie o dreszcze a do świadomości wracały okropne wspomnienia z wizyt u dentysty. Czułam jak w moje ręce wbite są igły, brzuch obwiązany bandażami a głowa i nogi ciężkie jak cholera. Wszystkie dźwięki dochodziły do mnie przyciszone, jakieś kroki, głosy naokoło mnie. Ktoś dotyka mojego czoła, ktoś głaszcze mnie po włosach. -..Ma...ma...? -mruknęłam z trudem zwracając głowę w stronę z której dochodził kobiecy głos. Lekko otworzyłam oczy, ale wszystko się rozmywało. -Kochanie, żyjesz... -zaszlochana kobieta mocniej ścisnęła moją dłoń. - Pamiętasz coś? Z tatą tak się o ciebie martwiliśmy... powiedzieli nam tylko, że szuka cię policja...co się dzieje? -miliony pytań spadły na mnie nie pozwalając nawet skupić się na chwilę by zrozumieć gdzie jestem. -Violet, nie tak szybko, daj jej czas... -męski głos z kąta pokoju lekko pomógł mi się

#024

Wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Tak, jakby czas postanowił zadrwić sobie z nas w najmniej odpowiednim momencie i w najgorszy z możliwych sposobów. Jeszcze parę minut temu staliśmy na przeciwko brudnych, betonowych murów, pustym wzrokiem wypatrując śmierci, a obecnie już któryś z kolei raz uciekliśmy z jej łap - z małą pomocą. Mimo wszystko nie zawsze jest tak jak sobie tego życzymy. W pierwszej chwili miałem wrażenie, jakby wszystko dookoła gwałtownie zwolniło, a wszelkiego rodzaju odgłosy i krzyki docierały do mnie zza ścian. Jedyne co robiłem to wpatrywałem się w bladą, pobrudzoną krwią twarz Alex, czując przeciekającą przez palce ciepłą, szkarłatną ciecz. Nie mogłem uwierzyć w to, że Alisa, Alex i Alexandra to jedna osoba, a tym bardziej nie mogłem pojąć tego, że przez tyle lat udało jej się to ukryć w tajemnicy przed wszystkimi. Z jednej strony powinienem czuć pewnego rodzaju ulgę, znając już prawdziwą tożsamość wielkiego hakera, lecz z drugiej mam nieodparte wrażenie,

#023

Podobało mi się w nowym lokum. Motel był duży i utrzymany w dobrym stanie. Po wymianie kilku drzwi i poprowadzeniu kabla, którym kradniemy prąd i internet od sąsiadów, mieszkało się znośnie. Razem z Luc'em zajęliśmy duży pokój na samej górze, jedyny pokój na piętrze plus łazienka tylko dla nas. Wszystko było utrzymane w czerwieni i bordo, duże łóżko stało na samym środku pokoju, ogromne okna skierowane były na Seattle. -Przypomina bardziej trzygwiazdkowy hotel... -mruknęłam w przerwie między pocałunkami, które składałam na jego szyi. Luc mruczał cicho z odchyloną głową w tył i błogim uśmieszkiem na twarzy. -Bo to jest hotel... Tylko potocznie nazywali to motelem. Właściciele nie zapłacili haraczu i skończyli gdzieś zakopani żywcem. Poczuł jak się wzdrygam. -Żywcem? -zapytałam cicho patrząc w jego oczy. Kiwnął i przybliżył się do mojego ucha. -Zawsze mogło być gorzej. -syknął przygryzając płatek i wbijając palce w moje pośladki. W odpowiedzi wbiłam mu paznokcie w kark na co od

#022

- Al, naprawdę nie chcę się denerwować - westchnąłem ciężko, na moment zamykając oczy, aby uspokoić narastający we mnie gniew i przy okazji postarać się nie podnosić głosu, który powoli zamiast składnych zdań zaczął przypominać warczenie. W tamtym momencie, choć najprawdopodobniej w oczach dziewczyny wyglądało to zupełnie inaczej, w większości zły byłem na samego siebie, niż na Alexandrę. Zbyt zajęty sprawami Orłów, przeróżnymi, nocnymi wypadami i posiedzeniami, obmyślaniem planów i składaniem poszarpanej przeszłości nie spędzałem z nią za wiele czasu, a co za tym idzie, większość dni spędzała zupełnie sama, skazana wyłącznie na szmery i ciche jęki dochodzące z wnętrza starego budynku. Poza tym tylko idiota nie domyśliłby się, że skoro są to ruiny szpitala psychiatrycznego to na pewno muszą ukrywać się tu resztki pozostawionych leków, którymi Al oczywiście nie pogardziła. Czasami mam wrażenie, że pomimo wieku nadal niczego się nie nauczyłem, a jedynie powtarzam swoje błędy, nieustannie